Nasze działania

poniedziałek, 12 września 2011

Jawor 1935-45 (część II)

Zespół śródrynkowy  od strony wschodniej
pod koniec lat 30-tych XX wieku.

Miłe bardzo złego początki.
Piotr Pacak

Rozpoczynając wojnę z Polską Hitler miał pełne poparcie zwykłych Niemców. Jeśli ktokolwiek miał jakieś wątpliwości, to rychło zagłuszyła je euforia z pokonania (choć tym razem nie bezkrwawego) odwiecznego wroga i odzyskania utraconych „kresów”. Potem poszło już łatwo. Kolejne kampanie i zwycięstwa zdawały się odbierać rozum nawet najbardziej odpornym na nazistowską propagandę. Niewiarygodna klęskę Francji i rewanż za upokorzenie 1918 roku przyjęto z entuzjazmem nie pamiętanym od pokoleń. W Jaworze, tak jak w całej Rzeszy, biciem w kościelne dzwony fetowano ten oszałamiający sukces. Nawet tutaj, na dolnośląską prowincję, coraz szerzej napływały łupy i niewolnicy z podbitych krajów. Właśnie wtedy, na przełomie 1940 i 41 roku chyba najbardziej wierzono w ostateczne zwycięstwo, w to, że wszystko jest możliwe i naprawdę rodzi się „Tysiącletnia Rzesza”. Wojna ze Związkiem Radzieckim była już przedsięwzięciem zbyt poważnym, by obawy można było łatwo zagłuszyć zwykłą propagandą. Dlatego „sprzedano” ją jako „europejską krucjatę przeciwko bolszewizmowi”. Tym, których nie obchodziła ideologia, skwapliwie obiecano ziemię i niewolników po zwycięstwie na Wschodzie. Niewiarygodne sukcesy na początku tej kampanii także zdawały się potwierdzać, że „wszystko idzie dobrze”. Klęska pod Moskwą była wstrząsem, ale rychło zapomniano o niej po zwycięstwach z połowy 1942 roku. Jawor w tamtym czasie żył sobie spokojnie, jakby w zupełnie innym świecie. W 1942 roku miasto podłączono do nitki gazociągu wałbrzyskiego (zaprzestano po tym miejscowej produkcji gazu). Cokolwiek absurdalny może wydawać się fakt, że to właśnie w tamtym czasie powstał projekt pozłocenia blaszanego hełmu Wieży Strzegomskiej. Rzeczywistość rychło i boleśnie zweryfikowała te plany. Wojna od czasu do czasu pukała jednak do drzwi jaworskiej sielanki. Coraz więcej rodzin otrzymywało zawiadomienia o „bohaterskiej śmierci” ich bliskich. Od kwietnia w jaworskich koszarach rozpoczęła działalność Podoficerska Szkoła Piechoty nr 11. Oficjalna cenzura starannie selekcjonowała wiadomości z frontu, dlatego pod koniec roku mało kto wiedział tutaj o sowieckim kontrataku pod Stalingradem i okrążeniu armii gen. Paulusa. W styczniu nie sposób było już ukryć wiadomości o jej zagładzie. To był szok, przy którym porażka pod Moskwą wydawała się miłym wspomnieniem. Tak w Jaworze, jak i w okolicznych wioskach przybywało „poległych bohaterów”. Żołnierze przyjeżdżający na urlopy z frontu wschodniego coraz częściej opowiadali o okropnościach tamtej wojny. Oczywiście wyłącznie wśród najbliższej rodziny. Zwierzając się z tych spraw niepewnym osobom można było przy odrobinie pecha podpaść pod „sianie defetyzmu”, a za to groziły już bardzo realne kłopoty. Na własnym podwórku również nie brakowało tematów, o których lepiej było „nie rozmawiać”. Od 1940 roku działał obóz w Gross – Rosen (obecnie Rogoźnica). Z kolei jaworski zamek stał się siedzibą więzienia dla kobiet. Przetrzymywano w nim uczestniczki ruchu oporu z prawie całej okupowanej Europy (najwięcej wśród nich było Francuzek). Czy ktokolwiek zastanawiał się, co tam się dzieje? Niestety, chyba najłatwiej było uznać, że to „środki, które uświęca cel”, albo w ogóle o tym nie myśleć. Choć wojna szła coraz gorzej, coraz więcej było robotników przymusowych. Traktowano ich bardzo różnie. Najgorzej mieli ci, którzy trafiali do rozmaitych fabryk. Czekała ich bardzo ciężka praca, złe warunki i wyżywienie i najczęściej brutalne traktowanie. Lżej było „u bauera”. Przy odrobinie szczęścia można było w miarę spokojnie doczekać końca wojny. Starzy gospodarze z reguły zachowywali się przyzwoicie (chyba, że któryś chciał się np. odgrywać za poległego w Polsce syna). W wielu wspomnieniach przewija się stwierdzenie, że najgorsi byli nastolatkowie z Hitlerjugend. Tych zdecydowanie trzeba było unikać. Lepiej było też nie zapominać, że nawet przelotny romans z Niemką mógł skończyć się karą śmierci. Polak był w myśl obowiązującego prawa tylko podczłowiekiem, który nie mógł „zanieczyszczać germańskiej rasy”.
Czy Niemcy wiedzieli o zagładzie europejskich Żydów? Uczciwa odpowiedź na to pytanie wbrew pozorom nie jest taka prosta. Poza tymi, którzy aktywnie uczestniczyli w tych zbrodniach, przeciętny żołnierz służący na którymś z frontów czy urzędnik pracujący w krajach okupowanych prędzej czy później musiał w jakiś sposób spotkać się z tym tematem. Nie dało się ukryć istnienia gett i obozów zagłady. Co z tego docierało do dolnośląskiego Jawora? Do czasu raczej niewiele. Opowieści tych „którzy widzieli” nigdy nie wychodziły poza najbliższą rodzinę. Cenzura starannie pilnowała, by nic nie przedostało się do oficjalnych informacji. To wszystko jednak zdecydowanie za mało, żeby zgodzić się z tezą , że „Niemcy nic nie wiedzieli”. Wiedziało wystarczająco wielu. Prawie nikt nie zdecydował się, by zrobić z tym cokolwiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz