Oddział Volkssturmu przed Goebelsem 1944 r.
Początek końca.
Piotr Pacak
Rok 1943 przyniósł bitwę pod Kurskiem i definitywną zmianę sytuacji na froncie wschodnim. Niemcy na trwałe utracili inicjatywę strategiczną. Wojna była wciąż bardzo daleko od Jawora, ale już z każdym dniem coraz bliżej. Tylko czy to do kogokolwiek docierało? Sprawy toczyły się źle, ale wciąż jeszcze nie była to katastrofa. Wiara w odzyskanie inicjatywy i ostateczne zwycięstwo były wciąż powszechne. Ciężary wojny dawało się mimo wszystko jakoś znosić. Nie było już wprawdzie łupów z nowych podbojów, ale przynajmniej nie brakowało żywności (region rolniczy). W Zamku Piastowskim w najlepsze funkcjonowało więzienie, a w niedalekiej Rogoźnicy (Gross Rosen) coraz więcej „podludzi” mordowano w obozie koncentracyjnym. O tym wciąż jednak się „nie mówiło” i „nie pamiętało”, przynajmniej oficjalnie, a jeśli prywatnie − to bardzo ostrożnie i w wąskim, zaufanym gronie. Co ciekawe, miało to nawet pewien pozytywny skutek uboczny. W Jaworze do końca wojny przetrwała grupa osób żydowskiego pochodzenia. Niektóre pracowały nawet w urzędzie miejskim. Biorąc pod uwagę skalę antysemickiej histerii w przedwojennych Niemczech, był to z pewnością ewenement, tym bardziej, że Jaworem rządził przecież zdeklarowany, funkcyjny nazista, a jego partia cieszyła się tutaj znaczącym poparciem społecznym. Być może zdecydował ten prosty fakt, że tę nieliczną grupę tworzyli ludzie mieszkający tutaj od dawna, w pełni zasymilowani do kultury niemieckiej, doskonale znani i raczej pozytywnie odbierani w swoich środowiskach. W takich regionach jak powiat jaworski nie było warunków do jakiegoś szczególnego antysemityzmu. Po prostu brakowało większych skupisk ludności żydowskiej – nie bardzo było kogo nienawidzić. Może dlatego łatwiej było zdecydować się, że polityka polityką, a jednak nie będziemy mordować swoich sąsiadów żydowskiego pochodzenia. W 1944 roku przynajmniej dla elit było już jasne, że sprawy idą coraz gorzej. Od lądowania aliantów w Normandii Niemcy walczyli na trzech frontach. Coraz większe były straty osobowe, liczone już w milionach młodych mężczyzn. Coraz trudniejsze były do zniesienia ciężary na rzecz frontu i coraz większe braki w podstawowych artykułach. Katastrofa na Białorusi i zniszczenie Grupy Armii „Środek” (Operacja Bagration) była jak biblijne „Mane, tekel, fares” na ścianie pałacu babilońskiego króla Baltazara. Od tej pory pozostała już tylko coraz bardziej desperacka wiara w Wunderwaffe („cudowną broń”). W jesiennie i zimowe wieczory 1944 roku w jaworskich domach chyba niczego nie bano się tak, jak nadchodzących ze wschodu Słowian. Świadomość zbrodni popełnionych przez Niemców na wschodzie była już na tyle wystarczająca, że nawet bez oficjalnej propagandy strach przed Sowietami i Polakami był powszechny. Ostatnim sygnałem nadchodzącego końca było formowanie miejscowego Volkssturmu. Było to pospolite ruszenie, do którego powołano młodzież od lat 16 nie objętą jeszcze służbą wojskową oraz mężczyzn do lat 60. W praktyce zdarzały się liczne odstępstwa od tej reguły i można było spotkać w tych oddziałach zarówno 14-15 - latków z Hitlerjugend, jak i dobiegających 70. rezerwistów. Źle umundurowani (niekiedy tylko w specjalne opaski) i uzbrojeni oraz słabo wyszkoleni nie mieli większej wartości bojowej. Na froncie zachodnim oddziały Volkssturmu niejednokrotnie poddawały się bez jednego strzału. Inaczej było na wschodzie, gdzie strach przed nadchodzącą Armią Czerwoną dopingował do zaciekłej walki – choć, jak wykazał przypadek Jawora, nie było to powszechną regułą. O tym wszakże w następnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz